Zakład
poprawczy dla dziewcząt. Miałam tu zostać do pełnoletniości?! Niewyobrażalne!
Przede mną ogromna przestrzeń, rozrastająca się w tempie, którego nie jestem w
stanie zatrzymać, albo chociaż spowolnić. Przez pierwszy tydzień nie mogłam
spać, cały czas tylko płakałam, nie jadłam, nie mówiłam, sikałam pod siebie i
srałam na przemian. Opiekunowie powtarzali między sobą, ,,Z tego dziecka nic
już nie będzie”. W sumie mieli rację!
,,Musisz wybaczyć sobie!”
Powiedziała ruda, piegowata dziewczynka, z którą dzieliłam pokój. Miała na imię
Ania. 11 lat. Co przeskrobała? Zabiła brata. Gwałcił ją co noc, odkąd skończyła
7 lat. Kiedy miała 9 lat przyprowadził dwóch kolegów. Przywiązali ją do nogi od
stołu…
wieczorem wróciła z pracy jej matka, patrzyła na drżące ciało swojej córki,
pokaleczone, patrzyła na jej krwawe, głębokie rany. Mięso. Kawał krwistego
mięsa. Ale… ale oczy były żywe, puste, błagające, przerażone, ale żywe… oczy
błękitne jak bezchmurne niebo, pulsujące, cierpiące, ale pełne nadziei,
ufające, że przybył królewicz na białym koniu, że matka jest jej ratunkiem,
wybawieniem… Rozczarowała się! Kobieta napełniła wannę zimą wodą, zaniosła córkę do
łazienki, wrzuciła do wanny, namydliła jej ciało mydłem. Bolało, piekło, ale
nie miało to znaczenia. Spłukała. Czynność tę powtarzała tak długo, aż woda
stała się przezroczysta, aż w odpływie, w tej małej dziurce kanalizacyjnej
zniknął cały ten grzech, dowód przestępstwa. Następnie matka Ani wyciągnęła ją
z wanny, postawiła przed sobą i zaczęła wycierać. Potem nasmarowała jej ciało
balsamem, wyczesała włosy i zaniosła do łóżka.
Nad ranem wrócił On, syn i brat w
jednej postaci. Kobieta dała mu jeść, kazała się wykąpać i jak gdyby nigdy nic
poszła do pracy.
To bydle zjadło, potem wzięło gorącą
kąpiel… Anię
obudził cichy śmiech. On siedział w fotelu i wpatrywał się w nią. Nie bała się. Cóż gorszego mogło ją jeszcze
spotkać?
,,Ja
tu rządzę”. Powiedział z wyraźną wyższością w głosie. ,,Zapamiętaj to sobie”.
Wstał i podszedł do łóżka. Usiadł i zaczął rozcierać sobie ręce, tak jakby je
rozgrzewał, przygotowywał… ,,Kiedyś mi się znudzisz, a wtedy zwrócę ci wolność,
ale na razie jesteś moją własnością i zrobię z tobą wszystko, co będę chciał, w
sposób na jaki będę miał aktualnie ochotę, tak długo, jak wytrzyma moja
męskość”. Rozpiął rozporek. Ania zamknęła oczy. Nie dotknął jej. ,,Wybaczam ci,
że dzisiaj sprawiłaś mi przykrość”. Powiedział, kiedy było już po wszystkim.
,,Wybaczam ci, że jesteś niewdzięczną małą suka“. Wstał i wyszedł z pokoju.
Ania jeszcze długa miała zamknięte
oczy. ,,Wybaczam Ci…”. Te słowa rosły w jej mózgu, jak drożdże.
Próbowała nimi zamieszać, wstrząsnąć, ale one rosły i rosły nieujarzmione.
Otworzyła oczy. Nie wykonała takiej zwykłej, naturalnej czynności. Otworzyła je
na oścież jak okno. ,,Wybaczam sobie”. Pomyślała. ,,Wybaczam na zaś, bo CIĘ zabiję”.
,,I
tak też się stało”. Powiedziała Ania. ,,Zabiłam GO - żałuję.”
Dodała. ,,Wciąż chodzę do łazienki myć ręce - jak Lady Makbet widzę wciąż krew
na swoich rękach”. Była śliczna, z tą swoją dojrzałością i
piegami na nadgarstkach. Siadając krzyżowała lekko stopy i delikatnie, nerwowo
gładziła się po kolanach. I choć w jej oczach dostrzegałam zawstydzenie, to jej
ciało było wyprostowane i dumne.
Co się z nią stało? Stała się
kobietą. Wyjechała za granicę. Wyszła za mąż i tak jak w bajkach bywa jej
wybranek okazał się sukinsynem. Gwałcił ją, bił, poniżał, w końcu zabił.
To przestroga dla takich jak JA! Nie
dla nas poczucie bezpieczeństwa, miłość i szacunek. Nasi królewicze chodzą pieszo,
w dziurawych butach, z butelką taniego wina w kieszeni, z ukrytym planem
wymierzania razów i policzków, nasi królewicze pachną strachem, nie mówią
,,Kocham Cię’’, ale ,,Jesteś kurwą. Wszystkie kobiety to kurwy. Wiedział to twój brat,
wiedział ojciec, matka, wiem to ja”.
Nasiąkasz tym światem. Wzorcem staje
się dla małej dziewczynki ojciec w oszczanych kalesonach, który każe mówić do
siebie ,,tatusiu”. Małymi, pulchniutkimi rączkami, ta sama mała
dziewczynka, pomaga ,,mamusi” ściągnąć spódnicę, rajstopy, odpina bluzkę i
stanik. ,,Mamusiu połóż się spać, ładnie proszę”. Zakłada przez głowę koszulę
nocną, kobieta mówi, że jest głodna, więc mała rusałka, cichutko idzie do
kuchni, nalewa do kubka zimnego mleka, kroi kawałek suchego chleba i zanosi
mamusi. Kobieta je, czas rozciąga się w nieskończoność. ,,Nie pójdę”. Krzyczy
mamusia. ,,Nie i koniec’’. Ewunia zaczyna płakać, cichutko, nie umie
inaczej. ,,Mamusiu, połóż się spać, proszę Cie, kocham Cię, połóż się spać”.
Powtarza jak mantrę. Matka w końcu ustępuje, może nie jest świadoma swoich
czynów, ale nie jest już w stanie walczyć w prawami grawitacji. Małe, pulchne,
drżące rączki okrywają mamusię pierzyną, tulą do snu.
Potem Ewa musi jeszcze posprzątać,
dużo szklanek, butelek, popielniczki pełne pet i niedopałków. I jeszcze ten
smród - tak - trzeba wywietrzyć - chociaż trochę.
Jest południe, ale Ewa nie widzi w
tym nic dziwnego, poddaje się temu, ściąga spodnie i bluzkę, kładzie się obok
mamusi, ale nie będzie spała. Niespokojna i nasłuchująca. Żeby nikt nie
przyszedł, nikt nie pukał do drzwi. Czujna i gotowa do skoku. Wiecznie samotna.
Zapala lampkę, lewą ręką sięga po BAJARKĘ, zaczyna czytać smutną bajkę o
piwowarze i białym gołąbku. Zna ja na pamięć, ale to nic, potem przeczyta ją
jeszcze raz, może nawet sama napisze jakąś bajkę. Każdy jest kowalem swojego
losu, co nie?!
Koszmar. Znowu mam te sny. On ją
bije, a ja stoję jak przybita do podłogi, nie mogę się ruszyć, potem widzę jej
gołe piersi… i budzę się zlana potem, pływam w morzu łez. ,,Kurwa”. Idę
do kuchni napić się zimnej wody. ,,W kółko to samo”.
Czekam jeszcze chwilę - może przejdzie ten jebany ból głowy… Nie przechodzi. ,,Pora się wybrać na spacer.
Cóż z tego, że jest ciemno, jak w dupie? Masz potrzebę, to trzeba ją
zaspokoić”.
Noc była ciepła. Szczęście w
nieszczęściu. Autobus nr 303. Długa droga przede mną. Kierowca patrzy na mnie
podejrzliwie, jestem jego jedynym pasażerem. Wytrzymuje jego spojrzenie. Niech
patrzy lepiej kurwa na drogę. Wiem, że jestem zjawiskowo piękna, ale na ponętne
i soczyste pośladki byczka Fernando, ja chcę żyć! Dwadzieścia po czwartej i
uśmiechem kokoty żegnam pana z kierownicą i pedałem. Idę, noga za nogą, jest
cicho, ciepło i spokojnie. Oddycham miarowo i oczy mam szeroko otwarte. Zaczyna
widnieć. Przed moimi oczami wyrasta horyzont, mieniący się kolorami tęczy. Do
wschodu słońca jeszcze daleko, ale czuje już jego blask na swojej bladej -
wampiryczno-białej - skórze. Wiem, że gdzieś tam jest ten czarodziej, ta kula
ognia i światła. Dla takich chwil warto wypalić jednego papierosa mniej,
przygarnąć kocią sierotę, nie zasadzić kopa w dupę klesze. WARTO.
Mój rodzinny dom, mała chatka na
kurzej łapce, sypie się z każdej strony, frontowa ściana wybrzusza się, jedno
okno zostało zamurowane, nie ma już bramy wjazdowej - pewnie była z cennego
metalu. Naprzeciwko domu jest mały placyk, kilka drzew, ławki nie ma - pewnie
komuś skoczył współczynnik agresji na samą myśl o ławkach. ŁAWKA - komuś
zalazła za skórę, doigrała się, ławka jedna, paskudna. Siadam na trawniku, twarzą
zwróconą w stronę domu. Zapalam papierosa - A! Zapomniałam, miałam sobie
odmówić jednego. Dobra, tylko sobie potrzymam.
Jak człowiek tak siedzi i nic nie
myśli, to robi się chłodno, na ciele i umyśle. Zaczynam się przytulać do
siebie. Nie boję się ciemności, samotności, bólu. Mógłbyś po mnie przyjść
teraz, gdybyś tylko chciał. Mógłbyś poderżnąć mi gardło, strzelić w głowę,
wyrwać z piersi serce, połamać wszystkie kości, a ja i tak nie bałabym się
śmierci.
Taka już jestem skrzywiona -
przetrącona. Nie przerażają mnie strachy tego świata, prędzej boję się
uśmiechów, spontanicznych i bezinteresownych aktów dobrej woli, uczynków
pełnych miłosierdzia, ludzi dobrych, szczerych, uczciwych. Nie ściemniam -
wiem, że ludzie mają w sobie też pozytywne cechy; no…
tylko, że ja takich nie dostrzegam, tzn. patrzę, ale nie widzę.
Ranek! Trochę ścierpłam, zmarzły mi
dłonie, mam rosę na butach, ale przecież nie padało?! Ale to już nie ma
znaczenia, bo właśnie dostaję to, po co tu przeszłam.
,,Przytyła”.
Pomyślałam wstając. Kiedy byłam tu ostatni raz? Dwa lata temu, chyba jakoś tak.
Jest piękną kobietą, zawsze była. Kruczoczarne włosy, zielone oczy; wysoka,
zgrabna, o długich, smukłych dłoniach. Pracuje w hurtowni zabawek, jest księgową.
Kiedyś była moją matką, teraz jest tylko zalegającą flegmą w gardle, której nie
mogę odkaszlnąć. Idę za nią. Oczywiście utrzymuję bezpieczną odległość, choć
czego się lękam?! Mogłabym jej przedstawić badania DNA, stwierdzające, że
niepodważalnie jestem jej dzieckiem. Mogłabym jej pokaz pieprzyk na prawej
piersi, który wyssałam z mlekiem matki - taką małą, brązową myszkę ona ma na
lewej piersi… identyko. W akcie desperacji mogłabym pokazać jej dowód tożsamości, ale i
tak spojrzałaby na mnie jak na czubka. Wymazała mnie z pamięci słodką, pachnącą
cukierkami gumką. Taką różową gumką, jakiej nigdy nie miałam.
Był piątek. Znów obudziłam się z
bólem głowy. Była 5.12. Muszę wstawać, mam robotę do zrobienia, ale przedtem
wypadałoby coś zjeść. Może omlet z trzech jaj. Nie, wolę kawę i papierosa.
Obiad zjem na mieście, mam sprawę na do załatwienia. Teraz czekam na Annę, tę
skrzypaczkę z dołu. Mam namalować jej portret. Nasz klient, nasz pan.
Swoją drogą, ciekawa jestem jaka
jest? Widziałam ją tylko kilka razy. Jest ładna, pulchna; wyjątkowo seksowna,
ponętna, wiem co mówię. Taki komplement z ust innej kobiety oznacza tylko to,
że jest to niepodważalna prawda. To więcej niż prawda!
Wyciągnęłam z szafy płótno, farby i
pędzle. Zapaliłam papierosa i otworzyłam butelką wina. ,,Muszę otworzyć okna,
wpuścić tu trochę świeżego powietrza”. Pomyślałam. ,,Chcę namalować Annę na tle
światła”.
Dobry plan.
Moje rozmyślania przerwało pukanie
do drzwi. Anna zastukała delikatnie dwa razy. ,,Wejdź”. Powiedziałam, otwierając
drzwi. ,,Śmiało, przed siebie, nie krępuj się. Zapraszam”.
Chciałam ją ośmielić, może nawet okazać trochę sympatii, dać poczucie
bezpieczeństwa i takie tam pierdoły. ,,Dziękuję”. Jedno, krótkie słowo - cóż -
czuję, że nie pogadamy sobie. Może nawet lepiej, po co gadać, słowa nic nie
znaczą, są tylko tworem postępu cywilizacyjnego i kultury. Ktoś kiedyś wymyślił
alfabet, słowa, zdania, nauczył ciemny lud pisać i czytać, nauczył wyrażać
emocję mową; nie gestem, chrząknięciem, krzykiem, jękiem, tylko słowem. Ale w
swoim genialnym planie nazwania każdej rzeczy, każdego uczucia, zapomniał się,
zatracił, wydawało mu się bowiem, że nauczy tę masę również myśleć, a tak
naprawdę nauczył nie-myśleć i przy okazji wypaczył umiejętność odczuwania.
Jakie są konsekwencje niepohamowanego geniusza? Zbędne słowa, atakujące nas
codziennie, wrzask, krzyk i szept.
Wyobraź sobie czytelniku godziny
szczytu w centrum miasta, hałas, samochody, ludzie śpieszący się do pracy, ruch
jak mrowisku, kiedy jego mieszkańcy przygotowują się na przyjście zimy. Masz to
już czytelniku?
A teraz zamień to wszystko na słowa,
głośno wypowiedziane słowa: kocham, nienawidzę, czekam, idź w cholerę, pocałuj
mnie w dupę, zapomniałeś śniadania, masz zimne stopy, wylali mnie itp. Teraz
pomnóż to przez milion, sto milionów… jesteś w stanie to wytrzymać? Co innego cisza,
nawet mucha nie siada. Lepiej? Się wie! Większość ludzi ma tak czasami, ja mam
tak cały czas i jest mi z tym cholernie dobrze. Żyjąc w ciszy czuję jakbym
siadała w wygodnym fotelu, piła gorące mleko, trzymała moją słodką, mrucząca i
ufną Kizię-Mizię na kolanach, otulała się ciepłem i jasnością poranka. O czym
marzę? Hm? Chciałabym, żeby miękki i wygodny fotel zamienił się w ramiona mojej
mamy. Chciałabym poczuć jej zapach, zmierzwić palcami jej włosy, zobaczyć
uśmiech na jej twarzy. Chciałbym dostać samochód na osiemnaste urodziny… no
dobra - może być cukrowy konik, balonik, albo lala. Chciałaby żeby ktoś mnie
kochał, ktokolwiek, byle kto…
Szkicowałam już dwie godziny, ale
Anna trwała jak skała, niewzruszona na swoim stanowisku. Milczałyśmy. Anna
siedziała wpatrzona w jakiś punkt na ścianie, ja, na przemian szkicowałam,
paliłam, piłam. Nuda, wszechogarniająca nuda. Marność nad marnościami,
wszystko marność.
,,Podpiszesz
petycję?”.
Pytanie wyrwało się z jej piersi z prędkością światła, jakby gromadziła je w
sobie przez te dwie godziny, nadawała poszczególnym słowa znaczenie, podnosiła
je do rangi misterium. Wydawać by się mogło, że przez ten czas zbiera się na
odwagę, walczyła z aparatem mowy, który był nieposłuszny, aby wydusić z siebie
to, po co tu tak naprawdę przyszła.
Odłożyłam pędzel i usiadłam na
krześle. ,,Domaluję jej wąsy - na złość.” Pomyślałam. ,,Albo wilcze oczy”.
,,To
tylko podpis - nic nie tracisz?”
,,A
wolność, której oddać nie umiem, a możliwość samostanowienia o sobie? To
wszystko nazywa się nic?”
,,Fajne
regułki?” Ania
uśmiechnęła się, delikatnie poprawiła się na krześle, strzepnęła coś z
policzka, przebiegła kciukiem po dolnej wardze; w jej twarzy rysowało się
poczucie obojętności, które dodatkowo potęgowało senne spojrzenie, oczy pełne,
wypełnione intensywnością koloru, ale zamglone, tak jakby oczy ziewały, a nie
japa.
,,Oj
Aniu, Aniu - po coś tu przyszła?” Patrząc na tę kobietę, puch marny, choć
już nie do końca wieczną istotę, pomyślałam sobie, że pierwszy raz zabiję kogoś
bez zbędnych formalności, dla własnej przyjemności.
Wciąż nieustannie noszę ją w sobie, tę smutną miłość do Ciebie, opowieść o
Tobie. Chciałabym uwolnić się już ostatecznie od namiętności wypełniającej moje
serce.