środa, 16 stycznia 2013

Singel 351 (2)

II
Punkt 1. Inwigilacja.
- Ile masz lat? Skąd pochodzisz? Co robiłaś w Polsce? Dlaczego przyjechałaś do NL? Masz chłopaka? Jesteś wegetarianką? – Marcel strzelał pytaniami jak z karabinu. Brakuje jeszcze pytań o fantazje seksualne, preferowany przeze mnie rozmiar penisa i czy masturbuję się prawą, czy lewą ręką?! Oj, chociaż pytanie o fantazje erotyczne padło, ale z innych – bardziej lubych mi ust, jakiś czas później.
- Ja Cię skądś znam? – powiedział Marcel.
-  Nie ma takiej opcji – odpowiedziałam.
- Ja Cię skądś znam? Nie dawał za wygraną. Marcel powtarzał te słowa jak w jakimś magnetycznym transie.
- Na jakiejś imprezie musieliśmy się spotkać?
- Ja i impreza. Ha! A to ciekawa interpretacja! Ujrzeć mnie na tym specyficznym spędzie wyfiokowanych lasek i stojących przy barze śliniących się kolesi z przedwczesnym wytryskiem, to jak uznać, że Gargamel jest przystojnym amantem, a Tomasz Terlikowoski wali sobie konia z przyczyn pokutniczych, żeby uwolnić złe moce i demony.
- Z jakim bohaterem literackim się utożsamiasz? Pytanie było tak niespodziewane, że pomyślałam sobie, że to moja schizofreniczna osobowość jest jego autorką. Ale prawda okazała się bardziej seksi.
-  Z Wilkiem Stepowym – spojrzałam na Dawida z niedowierzaniem. To było bardzo intymne pytanie i jeszcze bardziej intymna odpowiedź.
- Dlaczego?
    Z wszystkich pytań zawieszonych między wszechświatem, a moją „przetrąconą” osobą, Dawid musiał zadać akurat to, które wzbudza we mnie najwięcej emocji?!
- Czytałeś Wilka Stepowego? Stara sztuczka, odpowiadać pytaniem, na pytanie.
- Nie wiem, czy wiesz, ale niegrzecznie jest odpowiadać pytaniem na pytanie. Cholera jasna, kurza noga i kalesony dziadzia! Zna tę sztuczkę. Demn it!
- Za krótko się znamy, żebym wybebeszała swoje najohydniejsze flaki przed nieznajomym. Nie! Prawda była nieco mniej obrazowa. Charles Pierre Baudelaire pewnie przewraca się w grobie.
- Wilk Stepowy?! Cóż, no, tak, hmm?! Tytuł mówi sam za siebie. Moje elokwencja i zdolność konstruowania zdań wielokrotnie złożonych – powalająca. Demn it do sześcianu!
Dawid uśmiechnął się przyjaźnie. Ja nie byłam tak przyjacielsko nastawiona. A żeby Ci tak nie stanął przez rok! I żeby Ci pypeć na języku wyrósł! I żebyś miał niekontrolowane gazy! Żeby Cię wychędożył jakiś bezzębny transwestyta! O!
- Jesz tylko marchewkę? Tak jak Wiola?
Dziękuję Marcel! Pytania z kategorii „ogólnych” są idealne! A nie jakieś takie, że mnie ściska w żołądku.
- Ja nie jem tylko marchewki! Wiola  odburknęła z egzaltacją.
- Nie, nie jem tylko marchewki. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Jem też groszek, fasolkę szparagową, kukurydzę i inne warzywa.
      Dzień mijał spokojnie. Emigracja nie jest taka zła! Marcel przeniósł swój dobytek do pokoju Wojtka i tym sposobem mogłam zamknąć się w swoim królestwie na siedem spustów i porządnie wyryczeć. Tęskniłam. Nie za domem, rodzicami, nie! Za czymś mniej fizycznym. Nie mogłam spać… Z boku na bok, noga na nogę, na ścianę, na podłogę. Zwariuję. W NL nie ma przepływu powietrza. Gęstość myśli na jeden centymetr kwadratowy – tysiąc pięćset sto dziewięćset. Najważniejsze, to się odnaleźć. Leżałam na łóżku bez ruchu, bez konkretnej myśli. W jednej krótkiej chwili zrozumiałam słowa Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: „Dni znużone jak muły wloką się po wybojach. W żaluzje pukają kanikuły”. Tylko mi nie doskwierał upał… chociaż w mojej głowie temperatura osiągała apogeum. Ja! Dziewczyna, do której się nie podchodzi, nie mówi, której się nie dotyka. Dziewczyna z wyobraźnią zastępującą rzeczywistość… nie mogłam marzyć. Próby snucia wyimaginowanych historii powodowały ból. Zamykam oczy i próbuję wyobrazić sobie Alana Rickman’a… Usłyszeć jego przeszywający, męski, podniecający głos – nie mogę. Dobra! Może masturbacja?! Jadę i jadę i nic! Gdybym mogła sama sobie wylizać cipkę… trzeba pozbyć się jakoś tego (niewiadomoskądprzylazło) napięcia. Spacer!
     W Holandii nie ma spacerujących par, nie ma nawet typów spod ciemnej gwiazdy, nie ma bezpańskich kotów, nie ma bawiących się dzieci, nie ma też chodników i świateł dla pieszych… ale jest cicho, ciepło i spokojnie. W sam raz dla takiego Łazika z Tormesu jak ja.
Punkt 2. Pierogi.
   Plan był taki: ulepić 280 pierogów. No najważniejszy jest pan, w sumie! Z realizacją było trochę gorzej. Dawid i Patryk. Dwóch niezłomnych wojowników w walce o honor podjęli rękawice i lepili, lepili, aż ulepili 20 pierogów. Istotną informacją w tej historii jest to, że swoje umiejętności kulinarne prezentowali, przy wtórze uśmiechów i niewybrednych żartów gawiedzi, przez 6 godzin. Wprawione gospodynie domowe wiedzą, że ulepione pierogi kładziemy jeden obok drugiego. Hmmm? Dawid miał jednak swoją, jakże z resztą kunsztowną technikę. Otóż…
- Lepisz bałwana? – spytałam. Nie żebym złośliwa była, albo coś… moje pytanie było naturalną konsekwencją dziejących się dookoła mnie dziwności.
- Bardzo śmieszne! Dawid układam pierogi jeden na drugim! W sumie wyszedł z tego jeden wielki pieróg! Był uroczy z tymi umorusanymi od mąki rękami i jakże filozoficznym podejściem do wykonywanego przez siebie zajęcia.
No, nie omieszkam dodać, ze usmażona cebulka, która miała zwiększyć walory smakowe przygotowywanej przez chłopców potrawy była równie ekskluzywna i nietuzinkowa. Dla niewtajemniczonych smakoszy dodam tylko, że można usmażyć cebulę tak, żeby była twarda jak kamień. Chociaż Wojciech zjadł i nawet przeżył.
        Kolejne tygodnie były jak roller coaster. Nie wiedziałam czego chce. Wrócić do Polski, do dawnego życia, czy walczyć dalej. Czułam się samotna… Pukanie do drzwi.
- Właśnie wróciłem spod prysznica… Nie zamykam pokoju… Będę chodził nago – Marcel miał niebywałą zdolność wyczuwania mojego smutku. Uśmiechnęłam się szczerze i szeroko.
- Takie ładne oczy nie powinny się smucić. Z uśmiechem Ci bardziej do twarzy!
- Wszystkie laski tak bajerujesz?
- Tak.
Polubiłam tego gagatka. Jeszcze jakiś czas po wymownym zamknięciu drzwi przez Marcela śmiałam się sama do siebie. Tak bym chciała, żeby ktoś jeszcze do mnie zapukał. Ech!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz