niedziela, 20 stycznia 2013

Bez tytułu (7)



Zakład poprawczy dla dziewcząt. Miałam tu zostać do pełnoletniości?! Niewyobrażalne! Przede mną ogromna przestrzeń, rozrastająca się w tempie, którego nie jestem w stanie zatrzymać, albo chociaż spowolnić. Przez pierwszy tydzień nie mogłam spać, cały czas tylko płakałam, nie jadłam, nie mówiłam, sikałam pod siebie i srałam na przemian. Opiekunowie powtarzali między sobą, ,,Z tego dziecka nic już nie będzie. W sumie mieli rację!
            ,,Musisz wybaczyć sobie! Powiedziała ruda, piegowata dziewczynka, z którą dzieliłam pokój. Miała na imię Ania. 11 lat. Co przeskrobała? Zabiła brata. Gwałcił ją co noc, odkąd skończyła 7 lat. Kiedy miała 9 lat przyprowadził dwóch kolegów. Przywiązali ją do nogi od stołu wieczorem wróciła z pracy jej matka, patrzyła na drżące ciało swojej córki, pokaleczone, patrzyła na jej krwawe, głębokie rany. Mięso. Kawał krwistego mięsa. Ale ale oczy były żywe, puste, błagające, przerażone, ale żywe oczy błękitne jak bezchmurne niebo, pulsujące, cierpiące, ale pełne nadziei, ufające, że przybył królewicz na białym koniu, że matka jest jej ratunkiem, wybawieniem Rozczarowała się! Kobieta napełniła wannę zimą wodą, zaniosła córkę do łazienki, wrzuciła do wanny, namydliła jej ciało mydłem. Bolało, piekło, ale nie miało to znaczenia. Spłukała. Czynność tę powtarzała tak długo, aż woda stała się przezroczysta, aż w odpływie, w tej małej dziurce kanalizacyjnej zniknął cały ten grzech, dowód przestępstwa. Następnie matka Ani wyciągnęła ją z wanny, postawiła przed sobą i zaczęła wycierać. Potem nasmarowała jej ciało balsamem, wyczesała włosy i zaniosła do łóżka.
            Nad ranem wrócił On, syn i brat w jednej postaci. Kobieta dała mu jeść, kazała się wykąpać i jak gdyby nigdy nic poszła do pracy.
            To bydle zjadło, potem wzięło gorącą kąpiel Anię obudził cichy śmiech. On siedział w fotelu i wpatrywał się w nią.  Nie bała się. Cóż gorszego mogło ją jeszcze spotkać?
,,Ja tu rządzę”. Powiedział z wyraźną wyższością w głosie. ,,Zapamiętaj to sobie. Wstał i podszedł do łóżka. Usiadł i zaczął rozcierać sobie ręce, tak jakby je rozgrzewał, przygotowywał… ,,Kiedyś mi się znudzisz, a wtedy zwrócę ci wolność, ale na razie jesteś moją własnością i zrobię z tobą wszystko, co będę chciał, w sposób na jaki będę miał aktualnie ochotę, tak długo, jak wytrzyma moja męskość”. Rozpiął rozporek. Ania zamknęła oczy. Nie dotknął jej. ,,Wybaczam ci, że dzisiaj sprawiłaś mi przykrość”. Powiedział, kiedy było już po wszystkim. ,,Wybaczam ci, że jesteś niewdzięczną małą suka. Wstał i wyszedł z pokoju.
            Ania jeszcze długa miała zamknięte oczy. ,,Wybaczam Ci…”. Te słowa rosły w jej mózgu, jak drożdże. Próbowała nimi zamieszać, wstrząsnąć, ale one rosły i rosły nieujarzmione. Otworzyła oczy. Nie wykonała takiej zwykłej, naturalnej czynności. Otworzyła je na oścież jak okno. ,,Wybaczam sobie. Pomyślała. ,,Wybaczam na zaś, bo CIĘ zabiję”.
,,I tak też się stało. Powiedziała Ania. ,,Zabiłam GO - żałuję. Dodała. ,,Wciąż chodzę do łazienki myć ręce - jak Lady Makbet widzę wciąż krew na swoich rękach. Była śliczna, z tą swoją dojrzałością i piegami na nadgarstkach. Siadając krzyżowała lekko stopy i delikatnie, nerwowo gładziła się po kolanach. I choć w jej oczach dostrzegałam zawstydzenie, to jej ciało było wyprostowane i dumne.
            Co się z nią stało? Stała się kobietą. Wyjechała za granicę. Wyszła za mąż i tak jak w bajkach bywa jej wybranek okazał się sukinsynem. Gwałcił ją, bił, poniżał, w końcu zabił.
            To przestroga dla takich jak JA! Nie dla nas poczucie bezpieczeństwa, miłość i szacunek. Nasi królewicze chodzą pieszo, w dziurawych butach, z butelką taniego wina w kieszeni, z ukrytym planem wymierzania razów i policzków, nasi królewicze pachną strachem, nie mówią ,,Kocham Cię’’, ale ,,Jesteś kurwą. Wszystkie kobiety to kurwy. Wiedział to twój brat, wiedział ojciec, matka, wiem to ja.
            Nasiąkasz tym światem. Wzorcem staje się dla małej dziewczynki ojciec w oszczanych kalesonach, który każe mówić do siebie ,,tatusiu. Małymi, pulchniutkimi rączkami, ta sama mała dziewczynka, pomaga ,,mamusi ściągnąć spódnicę, rajstopy, odpina bluzkę i stanik. ,,Mamusiu połóż się spać, ładnie proszę”. Zakłada przez głowę koszulę nocną, kobieta mówi, że jest głodna, więc mała rusałka, cichutko idzie do kuchni, nalewa do kubka zimnego mleka, kroi kawałek suchego chleba i zanosi mamusi. Kobieta je, czas rozciąga się w nieskończoność. ,,Nie pójdę”. Krzyczy mamusia. ,,Nie i koniec’’. Ewunia zaczyna płakać, cichutko, nie umie inaczej. ,,Mamusiu, połóż się spać, proszę Cie, kocham Cię, połóż się spać”. Powtarza jak mantrę. Matka w końcu ustępuje, może nie jest świadoma swoich czynów, ale nie jest już w stanie walczyć w prawami grawitacji. Małe, pulchne, drżące rączki okrywają mamusię pierzyną, tulą do snu.
            Potem Ewa musi jeszcze posprzątać, dużo szklanek, butelek, popielniczki pełne pet i niedopałków. I jeszcze ten smród - tak - trzeba wywietrzyć - chociaż trochę.
            Jest południe, ale Ewa nie widzi w tym nic dziwnego, poddaje się temu, ściąga spodnie i bluzkę, kładzie się obok mamusi, ale nie będzie spała. Niespokojna i nasłuchująca. Żeby nikt nie przyszedł, nikt nie pukał do drzwi. Czujna i gotowa do skoku. Wiecznie samotna. Zapala lampkę, lewą ręką sięga po BAJARKĘ, zaczyna czytać smutną bajkę o piwowarze i białym gołąbku. Zna ja na pamięć, ale to nic, potem przeczyta ją jeszcze raz, może nawet sama napisze jakąś bajkę. Każdy jest kowalem swojego losu, co nie?!
            Koszmar. Znowu mam te sny. On ją bije, a ja stoję jak przybita do podłogi, nie mogę się ruszyć, potem widzę jej gołe piersi i budzę się zlana potem, pływam w morzu łez. ,,Kurwa. Idę do kuchni napić się zimnej wody. ,,W kółko to samo. Czekam jeszcze chwilę - może przejdzie ten jebany ból głowy  Nie przechodzi. ,,Pora się wybrać na spacer. Cóż z tego, że jest ciemno, jak w dupie? Masz potrzebę, to trzeba ją zaspokoić”.
            Noc była ciepła. Szczęście w nieszczęściu. Autobus nr 303. Długa droga przede mną. Kierowca patrzy na mnie podejrzliwie, jestem jego jedynym pasażerem. Wytrzymuje jego spojrzenie. Niech patrzy lepiej kurwa na drogę. Wiem, że jestem zjawiskowo piękna, ale na ponętne i soczyste pośladki byczka Fernando, ja chcę żyć! Dwadzieścia po czwartej i uśmiechem kokoty żegnam pana z kierownicą i pedałem. Idę, noga za nogą, jest cicho, ciepło i spokojnie. Oddycham miarowo i oczy mam szeroko otwarte. Zaczyna widnieć. Przed moimi oczami wyrasta horyzont, mieniący się kolorami tęczy. Do wschodu słońca jeszcze daleko, ale czuje już jego blask na swojej bladej - wampiryczno-białej - skórze. Wiem, że gdzieś tam jest ten czarodziej, ta kula ognia i światła. Dla takich chwil warto wypalić jednego papierosa mniej, przygarnąć kocią sierotę, nie zasadzić kopa w dupę klesze. WARTO.  
            Mój rodzinny dom, mała chatka na kurzej łapce, sypie się z każdej strony, frontowa ściana wybrzusza się, jedno okno zostało zamurowane, nie ma już bramy wjazdowej - pewnie była z cennego metalu. Naprzeciwko domu jest mały placyk, kilka drzew, ławki nie ma - pewnie komuś skoczył współczynnik agresji na samą myśl o ławkach. ŁAWKA - komuś zalazła za skórę, doigrała się, ławka jedna, paskudna. Siadam na trawniku, twarzą zwróconą w stronę domu. Zapalam papierosa - A! Zapomniałam, miałam sobie odmówić jednego. Dobra, tylko sobie potrzymam.
            Jak człowiek tak siedzi i nic nie myśli, to robi się chłodno, na ciele i umyśle. Zaczynam się przytulać do siebie. Nie boję się ciemności, samotności, bólu. Mógłbyś po mnie przyjść teraz, gdybyś tylko chciał. Mógłbyś poderżnąć mi gardło, strzelić w głowę, wyrwać z piersi serce, połamać wszystkie kości, a ja i tak nie bałabym się śmierci.
            Taka już jestem skrzywiona - przetrącona. Nie przerażają mnie strachy tego świata, prędzej boję się uśmiechów, spontanicznych i bezinteresownych aktów dobrej woli, uczynków pełnych miłosierdzia, ludzi dobrych, szczerych, uczciwych. Nie ściemniam - wiem, że ludzie mają w sobie też pozytywne cechy; no tylko, że ja takich nie dostrzegam, tzn. patrzę, ale nie widzę.
            Ranek! Trochę ścierpłam, zmarzły mi dłonie, mam rosę na butach, ale przecież nie padało?! Ale to już nie ma znaczenia, bo właśnie dostaję to, po co tu przeszłam.
            ,,Przytyła. Pomyślałam wstając. Kiedy byłam tu ostatni raz? Dwa lata temu, chyba jakoś tak. Jest piękną kobietą, zawsze była. Kruczoczarne włosy, zielone oczy; wysoka, zgrabna, o długich, smukłych dłoniach. Pracuje w hurtowni zabawek, jest księgową. Kiedyś była moją matką, teraz jest tylko zalegającą flegmą w gardle, której nie mogę odkaszlnąć. Idę za nią. Oczywiście utrzymuję bezpieczną odległość, choć czego się lękam?! Mogłabym jej przedstawić badania DNA, stwierdzające, że niepodważalnie jestem jej dzieckiem. Mogłabym jej pokaz pieprzyk na prawej piersi, który wyssałam z mlekiem matki - taką małą, brązową myszkę ona ma na lewej piersi identyko. W akcie desperacji mogłabym pokazać jej dowód tożsamości, ale i tak spojrzałaby na mnie jak na czubka. Wymazała mnie z pamięci słodką, pachnącą cukierkami gumką. Taką różową gumką, jakiej nigdy nie miałam.
            Był piątek. Znów obudziłam się z bólem głowy. Była 5.12. Muszę wstawać, mam robotę do zrobienia, ale przedtem wypadałoby coś zjeść. Może omlet z trzech jaj. Nie, wolę kawę i papierosa. Obiad zjem na mieście, mam sprawę na do załatwienia. Teraz czekam na Annę, tę skrzypaczkę z dołu. Mam namalować jej portret. Nasz klient, nasz pan.
            Swoją drogą, ciekawa jestem jaka jest? Widziałam ją tylko kilka razy. Jest ładna, pulchna; wyjątkowo seksowna, ponętna, wiem co mówię. Taki komplement z ust innej kobiety oznacza tylko to, że jest to niepodważalna prawda. To więcej niż prawda!
            Wyciągnęłam z szafy płótno, farby i pędzle. Zapaliłam papierosa i otworzyłam butelką wina. ,,Muszę otworzyć okna, wpuścić tu trochę świeżego powietrza. Pomyślałam. ,,Chcę namalować Annę na tle światła. Dobry plan.
            Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Anna zastukała delikatnie dwa razy. ,,Wejdź”. Powiedziałam, otwierając drzwi. ,,Śmiało, przed siebie, nie krępuj się. Zapraszam. Chciałam ją ośmielić, może nawet okazać trochę sympatii, dać poczucie bezpieczeństwa i takie tam pierdoły. ,,Dziękuję”. Jedno, krótkie słowo - cóż - czuję, że nie pogadamy sobie. Może nawet lepiej, po co gadać, słowa nic nie znaczą, są tylko tworem postępu cywilizacyjnego i kultury. Ktoś kiedyś wymyślił alfabet, słowa, zdania, nauczył ciemny lud pisać i czytać, nauczył wyrażać emocję mową; nie gestem, chrząknięciem, krzykiem, jękiem, tylko słowem. Ale w swoim genialnym planie nazwania każdej rzeczy, każdego uczucia, zapomniał się, zatracił, wydawało mu się bowiem, że nauczy tę masę również myśleć, a tak naprawdę nauczył nie-myśleć i przy okazji wypaczył umiejętność odczuwania. Jakie są konsekwencje niepohamowanego geniusza? Zbędne słowa, atakujące nas codziennie, wrzask, krzyk i szept.
            Wyobraź sobie czytelniku godziny szczytu w centrum miasta, hałas, samochody, ludzie śpieszący się do pracy, ruch jak mrowisku, kiedy jego mieszkańcy przygotowują się na przyjście zimy. Masz to już czytelniku?
            A teraz zamień to wszystko na słowa, głośno wypowiedziane słowa: kocham, nienawidzę, czekam, idź w cholerę, pocałuj mnie w dupę, zapomniałeś śniadania, masz zimne stopy, wylali mnie itp. Teraz pomnóż to przez milion, sto milionów jesteś w stanie to wytrzymać? Co innego cisza, nawet mucha nie siada. Lepiej? Się wie! Większość ludzi ma tak czasami, ja mam tak cały czas i jest mi z tym cholernie dobrze. Żyjąc w ciszy czuję jakbym siadała w wygodnym fotelu, piła gorące mleko, trzymała moją słodką, mrucząca i ufną Kizię-Mizię na kolanach, otulała się ciepłem i jasnością poranka. O czym marzę? Hm? Chciałabym, żeby miękki i wygodny fotel zamienił się w ramiona mojej mamy. Chciałabym poczuć jej zapach, zmierzwić palcami jej włosy, zobaczyć uśmiech na jej twarzy. Chciałbym dostać samochód na osiemnaste urodziny no dobra - może być cukrowy konik, balonik, albo lala. Chciałaby żeby ktoś mnie kochał, ktokolwiek, byle kto
            Szkicowałam już dwie godziny, ale Anna trwała jak skała, niewzruszona na swoim stanowisku. Milczałyśmy. Anna siedziała wpatrzona w jakiś punkt na ścianie, ja, na przemian szkicowałam, paliłam, piłam. Nuda, wszechogarniająca nuda. Marność nad marnościami, wszystko marność.
,,Podpiszesz petycję?. Pytanie wyrwało się z jej piersi z prędkością światła, jakby gromadziła je w sobie przez te dwie godziny, nadawała poszczególnym słowa znaczenie, podnosiła je do rangi misterium. Wydawać by się mogło, że przez ten czas zbiera się na odwagę, walczyła z aparatem mowy, który był nieposłuszny, aby wydusić z siebie to, po co tu tak naprawdę przyszła.
            Odłożyłam pędzel i usiadłam na krześle. ,,Domaluję jej wąsy - na złość. Pomyślałam. ,,Albo wilcze oczy.
,,To tylko podpis - nic nie tracisz?
,,A wolność, której oddać nie umiem, a możliwość samostanowienia o sobie? To wszystko nazywa się nic?
,,Fajne regułki? Ania uśmiechnęła się, delikatnie poprawiła się na krześle, strzepnęła coś z policzka, przebiegła kciukiem po dolnej wardze; w jej twarzy rysowało się poczucie obojętności, które dodatkowo potęgowało senne spojrzenie, oczy pełne, wypełnione intensywnością koloru, ale zamglone, tak jakby oczy ziewały, a nie japa. 
,,Oj Aniu, Aniu - po coś tu przyszła? Patrząc na tę kobietę, puch marny, choć już nie do końca wieczną istotę, pomyślałam sobie, że pierwszy raz zabiję kogoś bez zbędnych formalności, dla własnej przyjemności.
Wciąż nieustannie noszę ją w sobie, tę smutną miłość do Ciebie, opowieść o Tobie. Chciałabym uwolnić się już ostatecznie od namiętności wypełniającej moje serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz