Na tym samym piętrze, co
moje mieszkanko mieści się salon masażu, klub miłośników ciała, rozkoszy, pasji
i namiętności, rozwiązły, kipiący żądzą i pruderią przybytek rokoszy?! Nie! Aż
tak obłudna nie jestem. Po prostu moimi sąsiadkami okazało się pięć najbardziej
rozchwytywanych, najpopularniejszych, profesjonalnych kurew w mieście. Skąd ta
wiedza? Cienkie ściany w połączeniu z moją ciekawością, to chyba idealny
argument?!
Ale nie opóźniając akcji!
Na parterze, tej dość
nietypowej kamienicy, mieszczą się dwa mieszkania. Z czasem dowiedziałam się, że w
jednym mieszka para z siódemką dzieci, czterema kotami, trzema psami, złotą
rybką, wężem o imieniu Karol, czterema papugami, okazałą hodowlą pająków, dwoma
żółwiami, krową w kuchni, i maciorą na tarasie. No dobra, z krową i świnią to
żart. W drugim mieszkaniu rezyduje były ksiądz, profesor, wykładający teologię
na uniwersytecie. Na pierwszym piętrze, w mieszkaniu o
wiśniowych drzwiach wejściowych mieszka Anna, kobieta w średnim wieku, wysoka,
o oczach czarnych jak smoła, małomówna i płocha. Od moich sąsiadek znad
przeciwka, kurew, dowiedziałam się, że Anna jest nauczycielką w szkole muzycznej, że gra
najpiękniej na świecie na skrzypcach, że miała epizod z pewnym Brunetem, i takie tam.
Naprzeciwko Anny, w mieszkaniu o drzwiach koloru miedzi, wynajmuje para gejów.
Leszek, który pracuje, jako agent ubezpieczeniowy jest blondynem o zielonych
oczach, ma mięsiste i ponętne usta, szerokie ramiona i najdziwniejsze, najbardziej
kolorowe i wzorzyste marynarki we wszechświecie. Jego partner ma na imię
Julian. Nie pracuje, zajmuje się domem, sprząta, pichci, a nawet szydełkuje, i
o zgrozo, śpiewa. Również od kurew dowiedziałam się, że Julian był śpiewakiem
operowym, że jest bardzo wrażliwy i uczuciowy. Wysoki, o
rubensowskich kształtach, oczach o nieokreślonej barwie i dziwnym nerwowym tiku
lewego oka, został przeze ze mnie zaszufladkowany i zaliczony do osobistości
dziwnych, nieprzewidywalnych, śmiesznych i małych.
Czwarte piętro w całości
wynajmowane jest przez Sebastiana. Syna jakiegoś sławnego sportowca i
filantropa. Sebastian utrzymuje się z pozostawionego przez ojca spadku, jest
alkoholikiem i kobieciarzem. Korzysta z usług moich nowoczesnych przyjaciółek,
nie integruje się z sąsiadami, nie wymienia uprzejmości. Porusza się po
mieszkaniu jak duch, słucha muzyki intelektualnych żuli, jaką jest dla mnie
jazz, prenumeruje playboya, chrapie i nie lubi mojej słodkiej Kizi-Mizi. Jednym
słowem, niewybaczalne.
Nierzeczywiste miejsce,
co? Całkowicie i totalnie jak z filmów Burtona, pełnych nadnaturalnych istot,
istniejący w półmroku, półcieniu, funkcjonujących na granicy realności i snu.
I like it.
Lipiec tego roku wyjątkowo
daje się we znaki, zero deszczu, zero wiatru, zero ulgi. Wychodzę na tras żeby
zawołać moją Kocią-Kluskę, ale jak zwykle nie reaguje na moje wołania. Myślę
sobie: ,,Pewnie poszła w tango. Niech też ma coś z życia”.
Siadam na ławce, zapalam dymka i wtapiam się w szum dobiegających z ulicy
samochodów, bzyczenie chrabąszczy, zapach morza i pracujących panien lekkich
obyczajów za ścianą. Jestem tylko ja i moje myśli, a raczej ich brak. Bowiem
brak myśli także może być pewną odmianą myśli, myślę o tym, żeby nie myśleć,
więc myślę. Myślenie ogłupia człowieka. To jedyna forma myślenie, jaką dopuszczam. Najważniejsze, myśląc,
nie myśleć. Takie tam intelektualne zawodzenia i śmieci. Mówiąc
kolokwialnie sranie w banie. Czytając to, drogi czytelniku, czujesz się tak,
jakby ktoś srał Ci do głowy. Kupa gównianych słów. Ile razy ja byłam w takiej sytuacji.
,,Hej! Jest tam kto?” Męski głos, dochodzący z nieba przerywa moje niemyślenie. ,,Hej! Do jasnej cholery, słyszysz mnie?!”
,,Uff, to jednak nie Bóg”. Oddycham z ulgą. Wychylam się więc przez barierkę i spoglądam w górę. ,,Dobry wieczór Śpiąca Królewno”. To Sebastian.
,,Dobry wieczór. Czy coś się stało? Pytam lekko zdziwiona. To on mówi?
,,Jeżeli to tłuste, szare bydle należy do Ciebie, to stało się wielkie, śmierdzące gówno, i to na moim tarasie”. ,,Nie bardzo rozumiem”. Włączam agresor. ,,Twoje hydrauliczne problemy z zaworami, wybacz, ale nie to nie mój problem”. Automatyczny scyzoryk w gębie właśnie się otwiera.
,,Jeśli ten zasrany kot należy do Ciebie, to trzymaj go z dala ode mnie. Następnym razem nie ręczę za siebie i gwarantuję, że gówno, które wyrzucił z siebie, wsadzę mu z powrotem w dupę”. Wykrzyczał bóg wojny i zniknął. Żółć zalewa mi krew, która uderza do głowy, a niekontrolowane poczucie niesmaku i obrzydzenia, oczywiście nie co do kupy mojego kota, tylko do tego fajfusa, kutafona z góry, potęguje wściekłość i wrzask. Wiem jedno, że jeżeli tylko nadarzy się okazja, sama w akcie zemsty nasram mu na taras.
Wymarzona i nie ubłagalnie
wyczekiwana chwila nadeszła w ekspresowym tempie. Wychodziłam właśnie po suchą
karmę dla kota, kiedy na schodach spotkałam tego gluta. Kiedy mijał mnie z
wyrazem drwiny na twarzy, powiedziałam: ,,Kocie mój, miaucząca miłości moja,
nadeszła twoja długo wyczekiwana, wiekopomna chwila. Oto wielki, zły dildo z góry wychodzi, możesz więc
skoczyć na jego taras i
wysrać się do woli! Sraj długo i soczyście! Niech moc będzie z tobą i twoją
rzadką, śmierdzącą kupą!”
,,Zabawna jesteś”. Powiedział Sebastian. ,,Myślałaś nad tym całą noc?”
,,Nie pochlebiaj sobie”. Odpowiedziałam. ,,W nocy wstrzykuje mojemu kotu specjalną substancję, która przyspiesza procesy trawienne i fizjologiczne”. Dodałam. ,,Nie mam czasu na nieistotne pierdoły”. Uśmiechną się. Szczerzył. Ale o co chodzi? Myślę sobie. Uśmiech za uśmiech? Niedoczekanie. Mam zaburzoną umiejętność wykonywania tej, jakże pracochłonnej, czynności. Kiedyś nawet próbowałam się nauczyć, ale odczuwałam fizyczny ból. Really.
,,Tak się nie robi”. Koleś uśmiechnął się ponownie. Tylko tym razem do siebie, odwrócił się na pięcie, zbiegł ze schodów, i tyle go widziałam. Co to znaczy: ,,TAK SIĘ NIE ROBI”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz