niedziela, 20 stycznia 2013

Bez tytułu (3)

Miałam siedem lat. Niedzielna. Obowiązkowa msza święta w kościele  w towarzystwie mamy. Moja mama była kobietą bardzo religijną, obowiązkowe czytanie fragmentów Biblii przed snem, paciorek rano i wieczorem, wychodząc z domu obowiązkowe ,,Z Bogiem, a kiedy wracasz ,,Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Zanim przełamiesz, przekroisz bochenek chleba, obowiązkowy znak krzyż, świątek, piątek czy niedziela obowiązkowa wizyta w kościele, codziennie, wystarczyło kilka minut, aby podziękować Bogu, wyciszyć się, pomyśleć nad sobą i swoim postępowaniem, porozmawiać z Bogiem, a wychodząc, zawsze, obowiązkowo musisz pocałować stopy rzeźby, która przedstawia postać ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Jak Boga nie kocham, trauma na całe życie.
            Byłam grzecznym dzieckiem, na ogół, ale zawsze w kościele, jakoś tak niespodziewanie, no i w sposób niekontrolowany, wierciłam się, po prostu nie mogłam usiedzieć na miejscu. Teraz już wiem, że podświadomie czułam, że to nie moje miejsce, nie moja bajka, nie moje smerfy, nie moje teletu bisie. Mama ostrzegała mnie za każdym razem, zanim przestąpiłyśmy próg świątyni, że kiedyś mnie zdzieli. Mówiła, że ,,Tak się nie robi. Ale wszystko to, co robiłam i to, czego nie robiłam było silniejsze ode mnie. Msza, tuż po słowach ,,Przekażcie sobie znak pokoju (swoją drogą wyobraźcie sobie moherową babinkę przekazującą znak pokoju facetowi w rajtkach z gumy, trzymającego w jednej ręce torebkę, a w drugiej dłoń swojego ukochanego) i czuje jak ogień piekielny zaczyna wypalać moją twarz. Dostałam w pysk. Byłam w szoku. Teraz też jestem w szoku, choć minęło dwadzieścia lat. Pamiętam, że spojrzałam na mamę z szacunkiem. Pierwszy raz w życiu dotrzymała słowa. Byłam z niej dumna. Nie płakałam, ani jedna słona kropla nie spłynęła mi po policzku. ,,W kościele się dzieci nie bije. Powiedziałam. Może dlatego też w kościele byłam niegrzeczna, wszędzie indziej byłam, ale tam, przecież tu, przede wszystkim tu miałam czuć się bezpieczna. Dostałam w pysk i wszystko stało się jasne, wszystko zrozumiałam, sranie do głowy to tu właśnie się zaczyna. ,,W kościele się dzieci nie bije? Zdziwiona? A właśnie, że się bije. Powiedziała  moja mamusia.
            Pracuję w domu. Ludzie introwertyczni, społecznie niedostosowani, ułomni życiowo, jak ja, winni oszczędzać swojego widoku innym, praworządnym obywatelom. Swoją parszywą gębę, wykrzywioną facjatę są zobowiązani zostawiać tylko na specjalne okazje. Staram się jak mogę, ale lubię wieczorne spacery, nocne spacery, a jak się coś lubi, to powinno się to coś robić. You know? Z wykształcenia jestem psychologiem. Czaisz czytelniku? Wiesz jak to się mówi, nie? Ludzie, którzy decydują się studiować psychologię robią to tak naprawdę dla siebie, chcą pomóc samym sobie. A tu figa z makiem. Błąd logiczny. Błąd przeniesienia. Dlatego też dyplom schowałam do szafy, a na fajki, wódkę i sex zarabiam malując portrety, karykatury, pejzaże, widoki, no i paradoksalnie święte obrazki. Man! Jestem specjalistką w malowaniu Najświętszej Panienki, Matki Boskiej, w złotej koronie, z Świętym Dzieciątkiem na ręku, Dzieciątko też ma złotą koronę. Believe. Mam jeszcze jeden fetysz. Lubię przesiadywać w księgarniach, bibliotekach, archiwach tylko dlatego, że jakaś niewyobrażalna siła pcha mnie w ramiona starych, zatęchłych czasopism, inkunabułów, nagrań magnetofonowych, widokówek, starych fotografii. Prawdą jest także to, że moje zainteresowania wynikają raczej z niewytłumaczalnej potrzeby wąchania książek, niż z potrzeby wiedzy. Taki styl. Czasem po prostu lubię sobie "poniuchać". Wchodzę do księgarni, staję w najmniej widocznym miejscu i niuch, niuch do noska. Tak samo mam z bibliotekami i czytelniami całego świata. Lubię zapach starych, wilgotnych, zakurzonych książek. Bierze mnie to. Lubię również stare kościoły i pociągi. W bożych świątyniach rajcuję mnie zapach świec, kadzideł, olejków. Pociągi łechcą mnie i podniecają. Tak! Lubię je, bo są duże i para z nich bucha, bo mają dwie mordy, dwa złowrogie pyski.
            5.48 i pukanie do drzwi. Nieprzyzwoita godzina na odwiedziny? Chyba, że jest coś, o czym nie mam pojęcia? Do głowy przychodzą mi tylko najwulgarniejsze z wulgarnych słów. Wstaję. Kurde! Wyglądam apetycznie i ponętnie w zielonej, porozciąganej, pogniecionej piżamie, notabene z lemurem Julianem, najgłówniejszym z głównych bohaterów Madagaskaru. Rankami zrywam się śliczna, liryczna i apetyczna. Jestem do schrupania! Nie ma mnie w domu. A może mi się tylko wydaje, że ktoś puka do drzwi? Sen. Wracam do łóżka i naciągam kołdrę na głowę. Może ten ktoś sobie pójdzie. Oczywiście, że nie pójdzie! Tradycyjna forma pukanie do drzwi przemienia się w bombardowanie. Wstaję. Może powinnam powiedzieć ,,Nie ma nikogo w domu, wtedy ten gość, nieproszony ktoś zmieni zdanie? Otwieram wrota: ,,Dzień dobry. Proszę za mną, szybko. Czuję, jak zdecydowanym ruchem zostaję złapana za rękę, popchnięta w stronę korytarza, uprowadzona. ,,Szybko. Proszę nam pomóc. Tędy. Delikatny, kobiecy głos działa na mnie jak narkotyk, powinnam zaprotestować, kategorycznie odmówić, zwłaszcza, że mam bose stopy, nie do końca jasny umysł, półprzymknięte oczy i jedzie mi z usta zapachem skarpetkowo-kompostowym. Przytomnieje! ,,Przepraszam, co się tutaj dzieje? Chyba mnie pani z kimś pomyliła? Wyrywam rękę z mrożącego krew w żyłach uścisku. ,,Przepraszam, ale nie ma chwili do stracenia. Laura jest półprzytomna. Połknęła całe opakowanie relanium. Tylko pani może nam pomóc. W nieprawdopodobieństwie tej sytuacji, pokrętnym i chaotycznym dialogu, półmroku korytarza, ja i moja porywaczka posuwamy się na przód, biegniemy. Nie trzyma mnie już za rękę. Po chwili staję przed drzwiami mieszkania, z którego, w innych, okolicznościach, dobiegają miarowe westchnienia i spazmatyczne jęki. Najbardziej tajemnicze z tajemniczych, najbardziej intrygujące z intrygujących miejsc w tej kamienicy, w najmniej oczekiwanym momencie staje przede mną otworem. ,,Sezamie otwórz się”. Myślę podekscytowana.
,,Laura jest w sypialni. Tędy, proszę bardzo. ,,Mieszkanie dwa razy większe, niż moje. Myślę z zazdrością. Ogromne. Wysokie i przestronne. Z klasą. Szczerze przyznam, nie spodziewałam się.
            Pokój, do którego zostałam zaprowadzona, jest odrealnioną częścią całego mieszkania. Na samym wejściu atakuje delikwenta uderzenie czystego powietrza, zapach świeżego, czystego, ciepłego powietrza. Powietrza, które przez ułamek sekundy przedostaje się przez nozdrza, aż do płuc, pozwalając wziąć głęboki oddech, zachłysnąć intensywnością zapachu, oślepnąć, stracić równowagę ciała, utracić kontrolę i zdrowy rozsądek. Wdech, wydech, wdech, wydech. Ale cóż jeszcze widzę? Otóż widzę ogromny pokój z czterema, ogromnymi oknami, na środku wielkie biurko, które wyrzuca ze swojego wnętrza, tony makulatury, poszarzałe od starości kartki, stolik nocny, dwie gasnące świece, których płomienie tańczą lekko poruszane przez wiatr: ,,Pewnie ktoś zapomniał zamknąć okno? Pod stopami czuję delikatny perski dywan, nad głową złoty, powiedziałabym barokowy żyrandol, w którym odbija się światło świec, czuję zapach lawendy, rumianku, świeżo wykrochmalonej pościeli, zapach gorącego mleka z miodem, bananów. Spodziewałabym się raczej innych zapachów, alkoholu, spermy, moczu, papierosów, potu, a tu proszę, taka niespodzianka.
            Doświadczam zapachów z dzieciństwa. Będąc małą dziewczynką na samą myśl o bananach skręcało mnie w żołądku i zbierało na wymioty. A teraz jestem od nich śmiertelnie uzależniona. Nie mogę bez nich żyć. Używam nawet balsamu do ciała o zapachu bananowym, jest tak również w przypadku kremu do rąk, szamponu i odżywki do włosów, płynu do kąpieli, ale również proszku do prania, czy płyny do mycia naczyń. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze zapach krochmalu i dotyk, sztywnej, czystej pościeli, zapach dłoni mojej mamy, pachnących zbożową kawą z mlekiem, przesiąkniętych zacierkami, kluskami z twarogiem, ciastem drożdżowym i makaronem. Pamiętam zapach jej włosów i smak jej skóry, kochałam ją miłością bezkrytyczną, ślepą – nieodwzajemnioną, dziką, samotną i smutną.
,,Proszę jej pomóc. Moje rozmyślania przerwał miękki kobiecy głos. Kurwa leżała na łóżku, była łprzytomna, oddychała miarowo i lekko, jej gołe piersi falowały, unosiły się w rytm oddechu, jej rude włosy otulały jej bladą, wychudzoną chorobą twarz. ,,Jak mam jej pomóc? Powiedziałam. W odpowiedzi usłyszałam, że jestem lekarzem i że na pewno coś wymyślę. ,,Należy wezwać pogotowie. Oświadczyłam. ,,Poza tym jestem psychologiem, jaki ze mnie do chuja lekarz. Pomyślałam. ,,Pogotowie nie wchodzi w grę. To jest jej czwarta próba samobójcza, zabiorą ją do wariatkowa. Powiedziała porywaczka. ,,Psycholog a psychiatra, proszę mi wierzyć, jest tu żnica, językowa niewielka, ale merytorycznie istotna. Zaręczam. Ta kobieta potrzebuje pomocy specjalisty, a przede wszystkim porządnego płukania żołądka.
,,Wiedziałam, że ta mała nam nie pomoże. Usłyszałam w odpowiedzi, ale to nie był głos porywaczki. Nieznajoma kobieta miała głos bardziej stanowczy i mocny. Kiedy zrobiłam krok w stronę drzwi zobaczyłam małą, wysuszoną staruszkę, o gęstych, zrośniętych brwiach, małych białych ustach, spojrzeniu zimnym, jałowym i obojętnym. Paliła fajkę. I choć miała pewnie jakieś siedemdziesiąt lat jej włosy były kruczo czarne, sylwetka wyprostowana, a głos, którym do mnie przemówiła, brzmiał jak dobrze nastrojone skrzypce.  ,,Dobra! Powiedziała stara. Do widzenia. I niech moc będzie z tobą mała.
,,W ogóle, po pierwsze jakie do widzenie, a po drugie jaka mała? Wyciągacie mnie siłą i podstępem z łóżka, przyprowadzacie do jakieś, chorej, obcej…” ,,Kurwy…” Dokończyła stara. ,,Kobiety. Dokończyłam, ignorując i udając, że nie słyszę staruchy. Nie ma co pieprzyć, dzwonię po pogotowie. Zrobiłam zdecydowany ruch w kierunku wyjścia, ale straszydło zastąpiło mi drogę. ,,Wyjdziesz stąd i zapomnisz o wszystkim, jasne maleńka.
,,Jeszcze raz powiesz do mnie mała-maleńka, a wsadzę ci tą fajkę w twoją starą, zarośniętą, dawno nie dymaną dupę, starucho. Powiedziałam to. Niesłychane. Wiedziałam, że to moje słowa, ale myślałam, że zostały w mózgu, że nie przedostały się w formie słowa przez jamę ustną. ,,Proszę jej pomóc, albo nas zostawić. Przepraszam, że wyciągnęłam panią z łóżka, że zawracamy pani głowę. Powiedziała porywaczka.
Stałam przez chwilę oszołomiona, jak miałam pomóc tej nieszczęsnej kobiecie, co mogłam zrobić ponad to, co mogłyby zrobić te dwie kurwy? ,,Dobra. Zostawcie mnie z nią na chwilę sam na sam. Potrzebuję gorącej wody bandaży, szmat, prześcieradeł”. Tak się zawsze mówi? Te rzeczy są jakoś dziwnie, niewyobrażalnie, zawsze potrzebne w takich sytuacjach. A może chodzi o poród? Albo skomplikowaną operację żuchwy, moszny albo płatu czołowego głowy? Nieważne. My tu gadu-gadu a tu człowiek umiera.
Nie zdążyłam skończyć swoich zajmujących wywodów, oczywiście w nie zwerbalizowanej formie, a zostałam sam na sam z samobójczynią. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do łóżka. Przyglądałam się kurwie przez chwilę, po czym wzięłam do rąk dużą, białą, puchową pillow i ją udusiłam.
            W swoim krótkim życiu zabiłam wielu ludzi. Mleczarza chorego na raka krtani, który w pewien zimowy poranek zaczął się dusić pod moimi drzwiami. Zepchnęłam go ze schodów skręcił kark. Policja nie miała żadnych wątpliwości, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, mężczyzna miał atak, poślizgnął się i spadł ze schodów najważniejsze bez niczyjej pomocy. Zabiłam młodą, piękną kobietę, którą przyłapałam jak próbuje popełnić samobójstwo, skacząc z mostu pod pociąg. W jednej krótkiej chwili złapałam ją za nogi, pociągnęłam zrzuciłam na tory, tuż pod koła nadjeżdżającego pociągu. Zabiłam bezdomnego mężczyznę, którego spotkałam o północy na cmentarzu. Siedział zgarbiony nad grobem żony płakał i prosił swojego Boga, aby ulżył mu w cierpieniu i pozwolił umrzeć, pozwolił połączyć się z ukochaną kobietą. Podeszłam do niego od tyłu, zawiązałam apaszkę na szyi i udusiłam. Mężczyzna nie wydał z siebie ani jednego dźwięku ani jednego niemile widzianego jęku, który mógłby mnie zdemaskować. Pomogłam młodemu mężczyźnie powiesić się w parku na jarzębinie. Przyłapałam go jak siedzi pod drzewem i zawiązuje pętle ,,Może potrzebujesz pomocy? Spytałam. W pierwszej chwili chłopak się spłoszył i zawstydził. ,,Pomogę ci, robiłam to wiele razy. Powiedziałam. Podał mi sznur, gruby, mocny, marynarski sznur, do przywiązywania kotwicy. Zawiązałam pętlę, przerzuciłam przez gałąź i sprawdziłam, czy gałąź wytrzyma ciężar ,,Pohuśtaj się na niej. Przyszły samobójca wziął długi rozbieg i kilka razy przefrunął tuż obok mnie. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, miał brązowe oczy, gęste i długie rzęsy. ,,Nie jesteś ciekawa dlaczego to robię? Zapytał. ,,Nie. Odpowiedziałam. ,,Ale jeśli chcesz poczekam tu, aż nadejdzie koniec. Przypilnuję żeby nikt ci nie przeszkadzał. ,,Jesteś rzeczywista, czy może mi się śnisz? Spytał z delikatnym uśmiechem. ,,Mogę być rzeczywistością, która ci się przyśniła. Rzeczywistością, która jest snem. Snem, który staje się rzeczywistością. Jakimkolwiek bełkotem twojej skrzywionej psychiki. Samobójca za minutę nic nie odpowiedział tylko wstydu oszczędził i zadyndał. Przez ten, niedający się zmierzyć czas, kiedy jego ciało walczyło pod naciskiem konwulsji i drgawek, wpatrywał się w moją twarz, krzyczał i błagał, abym mu pomogła, abym odcięła sznur. Szarpał się, płakał, pluł krwią i śliną, sapał i stękał. Nie zrobiłam nic. Hipokryta i siusiumajtek umarł. Postałam jeszcze przez kilka minut, po czym poszłam w swoją stronę.
            Niewytłumaczalna umiejętność pojawiania się w najmniej oczekiwanym momencie, to moje brzemię, to moja luggage. I podoba mi się taka wersja mnie. Przetrącona, wykoślawiona i nic specjalnego, ja.
            Pierwszą ofiarą, obiektem, zwał jak zwał, był człowiek, który mnie spłodził. Nazwanie go ojcem byłoby nadużyciem, niepoprawnym zlepkiem liter. Pamiętam, że był to pierwszy dzień wiosny. Dzieci w mojej szkole przebierały się z tej okazji za prostytutki, alfonsów, "żulków", no i o ile pamięć mnie nie zawodzi, znalazłby się tam jeszcze kominiarz, pirat, matka z dzieckiem, i dużym, ośmiomiesięcznym brzuchem, dziewczyny przebierały się za chłopaków, chłopacy za dziewczyny. Każdy przebieraniec zwolniony był z odpowiedzi, więc warto było się wygłupić, no chyba, że delikwent wybierał wagary, i wtedy była dupa blada, nieobecność i pewniak, że się zostanie wezwanym do odpowiedzi, jak tylko nadarzy się okazja. Ja przebrana byłam za kwiatek. Dokładnie za żonkila. Pamiętam doskonale. Tego dnia dostałam piątkę z polskiego za krzyżówkę o wiośnie i piątkę z historii, bo jako jedyna podałam nauczycielowi dzień, miesiąc i rok, trzech rozbiorów Polski. Tylko trzech, chociaż prawdopodobnie wielu jest takich, którzy w myśl psychodelicznej martyrologii, chcieliby dowalić jeszcze ze trzy.
Tego dnia moją szkołę odwiedzili cyrkowcy. Pani tańcząca z szarfą, magik ze skrzynią, w której permanentnie była rozczłonkowywana jego asystentka, no i najważniejsze, mężczyzna z wężem, normally. Dużym i złotym wężem boa. Był piękny, wąż nie mężczyzna, of course. Właściciel był łysy i nadmiernie opalony, jak na moje standardy. Pozwolił wybranym dzieciom dotknąć węża. Byłam wśród nich na szczęście. Powiedział, że dotykając można pomyśleć życzenie, a ono na stówę się spełni. Byłam zachłanna, teraz tak o tym myślę, pogłaskałam węża od ogona, po sam czubek głowy, długo i intensywnie. Meloman węży zauważył moje skupienie i przejęcie, uśmiechnął się i pozwolił mi dotknąć złotej skóry jeszcze raz. I jeszcze raz pomyślałam o tym samym, i po raz kolejny, nie wiem już który w swoim krótkim żywocie, zamarzyłam o tym samym.
            Później koleżanki i koledzy rozmawiali między sobą o swoich marzeniach, przekomarzali się, wyśmiewali, szydzili, zazdrościli. To były różne prośby i pragnienia. Od kasety ulubionego zespołu, lalki, która sika i mówi mama, po buty na obcasie i nowe dżinsy. Moje marzenie było inne, powiedziałabym, bardziej skomplikowane i pracochłonne. Ja chciałam tylko, żeby mama i tata byli tego dnia trzeźwi. Tylko i aż.
            Do szkoły zawsze wychodziłam wcześnie, bardzo wcześnie, choć miałam tylko pięć minut drogi, zawsze byłam pół godziny przed dzwonkiem. Ironia, co? Powrót ze szkoły do domu nie był wyczekiwany, szłam zawsze powoli, licząc w głowie strefy światła i strefy cienia. Tam gdzie padały promienie słońca, gdzie było jasno, była strefa światła, tam gdzie stał dom lub drzewo rzucało cieć, była strefa cienia. W pierwszej strefie zwalniałam kroku, w drugiej przyspieszałam. Just game. To miał być dobry dzień. Dwie piątki i rodzice w pełni świadomi, aby móc się tym nacieszyć. Usłyszałam dzwonek, spakowałam się, ze schodów zbiegłam najszybciej jak umiałam, jeszcze szatnia, pokonanie drzwi wejściowych, boisko, brama, i strefa cienia. Słońce, które przywitało mnie o poranku schowało się za wielką, szarą chmurą, z której delikatnie zaczął padać wiosenny deszcz. Nie było strefy światła. Ja wiedziałam, że moje marzenie się nie spełniło.
            Zawsze to wiedziałam. Nie potrzebowałam do tego szarości i brzydoty dnia, deszczu i burzy. Wyczuwałam to instynktownie. Po przekroczeniu terenu szkoły już to miałam, już ta wiedza była w moim mózgu.
            Ale tego dnia miało być inaczej.
           

1 komentarz:

  1. Jaaaa jak się to zajebiaszczo czyta:) no nie wierzę...chłonę, chłonę, chłonę, małoooo, ciągle małoooo...buzi :* M.

    OdpowiedzUsuń